Przewiń do treści

Pierwszy dzień pracy programisty: 1995 vs dziś

2025-09-12

Wyobraź sobie: jest rok 1995. Masz pierwszy dzień w nowej pracy jako programista. Siadasz przy biurku, na którym stoi duży, szary monitor CRT i komputer z Windows 95 (najnowszy hit Microsoftu tamtych czasów). Internet? Być może gdzieś w firmie stoi jeden „podłączony” komputer z głośnym modemem telefonicznym, ale na co dzień królują dyskietki 3,5" do przenoszenia danych. Starszy kolega wręcza Ci opasły podręcznik do C++ i zestaw kilkunastu dyskietek z instalacją kompilatora. Rozglądasz się – wokół ciche boksy oddzielone ściankami, każdy zajęty przez zamyślonego programistę w koszuli i może nawet krawacie. Twój mentor (choć tego słowa jeszcze nikt nie używa) pokazuje Ci projekt na wydrukowanych kartkach kodu. Czujesz ekscytację, lekkie zagubienie i... brak Stack Overflow, do którego mógłbyś zajrzeć w razie problemów.

Teraz przenieśmy się do współczesności. Rok 2025, pierwszy dzień pracy. Otwierasz firmowego laptopa – lekkiego ultrabooka o mocy wielokrotnie przewyższającej tamten komputer z lat 90. – i łączysz się przez Wi-Fi z internetem. Zamiast sterty dyskietek, jednym kliknięciem pobierasz projekt z firmowego repozytorium Git. Twoi nowi koledzy witają Cię na firmowym Slacku, a pierwsze zadania czekają już w Jirze. Biuro to kolorowa przestrzeń open space (choć coraz częściej równie dobrze możesz być w domu na home office), a ubiór kolegów to T-shirty z geekowskimi nadrukami i bluzy. Zespół zaprasza Cię na poranną odprawę przy ekspresie do kawy. Dokumentacja? Jest dostępna od ręki na firmowej wiki lub Stack Overflow. Czujesz ekscytację, lekkie zagubienie, ale wiesz, że w każdej chwili możesz zapytać na czacie lub znaleźć odpowiedź w sieci.

Brzmi jak dwa różne światy? I tak właśnie jest – 20–30 lat temu programowanie wyglądało zupełnie inaczej niż dziś. Poniżej z nostalgią (i przymrużeniem oka) porównujemy kluczowe aspekty pierwszego dnia pracy programisty w 1995 roku i obecnie. Dowiecie się, jak zmieniło się środowisko pracy, styl życia kodera, wykorzystywane technologie oraz realia tworzenia stron WWW.

Środowisko pracy: biuro, dress code i zespół

  • Biuro i wyposażenie: W 1995 r. typowe biuro programisty składało się z osobnych pokoi albo boksów. Każdy miał swój masywny komputer stacjonarny, często z monitorem CRT zajmującym pół biurka. Na ścianie mogła wisieć tablica korkowa z wydrukami kodu, a na półce – dokumentacja w segregatorach. Dziś popularne są open space’y pełne nowoczesnych stanowisk z kilkoma monitorami (albo praca zdalna z własnego domu). Komputery są przenośne (laptopy) i ultracienkie, ekrany mają rozdzielczość 4K, a cała firma jest połączona szybkim Wi-Fi. Współczesne biura kuszą też udogodnieniami – od kawiarni w kuchni po piłkarzyki – o których w latach 90. nikt nawet nie marzył.
  • Dress code: W latach 90. w wielu firmach panował dość formalny styl. Programista w 1995 często ubierał się jak reszta korporacji – koszula, marynarka, czasem nawet krawat. Był to zawód traktowany poważnie i tak też należało wyglądać. Dziś podejście do stroju w branży IT jest znacznie luźniejsze. Programista w 2025 bez problemu przyjdzie do pracy w T-shircie z logo ulubionego projektu open-source, jeansach i sneakersach. Garnitur? Raczej tylko na rozmowę z klientem (albo i to nie). Współczesne firmy technologiczne cenią wygodę i swobodę – liczy się to, co potrafisz, a nie czy masz pod szyją krawat.
  • Atmosfera i podejście zespołu: Pod koniec XX wieku panowało przekonanie, że programista to samotnik-geniusz, który zamknięty w ciemnym pokoju tworzy magiczny kod. W 1995 praca programisty faktycznie często była samotna i samodzielna – kodera postrzegano trochę jak informatycznego czarodzieja od komputerów, którego reszta firmy zostawiała w spokoju. Zespoły były mniejsze, a wiele osób w zespole zajmowało się bardzo szerokim zakresem zadań. Dziś stawia się na pracę zespołową – codzienne stand-upy, wspólne planowanie, code review i pair programming to norma. Programista nie może być już odludkiem zamkniętym w sobie – musi umieć współpracować i komunikować się z innymi. Dawniej nikt nie przejmował się takimi rzeczami jak “team bonding” czy integracje, a nowicjusz wrzucony był na głęboką wodę. Teraz firmy dbają, by nowy pracownik miał mentora, został przedstawiony ekipie i czuł się częścią community od pierwszego dnia.

Styl życia i oczekiwania wobec programistów

Społeczne postrzeganie zawodu: W 1995 roku bycie programistą nie gwarantowało jeszcze splendoru ani wysokiej pensji, a sam zawód uchodził za dość niszowy. Przeciętny Kowalski miał mgliste pojęcie, czym zajmuje się “ten od komputerów” – programista bywał postrzegany niemal jak kosmita. Co więcej, w rankingach “zawodów przyszłości” z tamtych lat próżno szukać programisty – trudno było sobie wyobrazić, jak bardzo ta profesja stanie się kiedyś kluczowa. Młodzi koderzy tamtych czasów nie czuli się zbyt doceniani, raczej jak ciekawostka z działu IT. Dziś sytuacja jest odwrotna: programiści to jedna z najbardziej poszukiwanych grup zawodowych, a o karierze w IT marzy wielu ludzi. Społeczeństwo docenia rolę technologii, a wizja wysokich zarobków i komfortowych warunków pracy przyciąga tłumy do bootcampów i na studia informatyczne. Jednocześnie minęła aura niezrozumiałej magii – niemal każdy wie, kim jest developer (choć wciąż czasem usłyszymy prośbę: “Hej, Ty znasz się na komputerach, naprawisz mi drukarkę?” – pewne stereotypy nigdy nie znikną).

Work-life balance: Życie programisty w 1995 wyglądało nieco inaczej także pod względem stylu pracy i równowagi między pracą a życiem. W latach 90. praca często oznaczała sztywne 8 godzin w biurze i koniec – po wyjściu z firmy mało kto miał w domu sprzęt czy internet, żeby pracować dalej. Jeśli pojawiał się kryzysowy projekt, zostawało się po godzinach, ale nie istniała kultura ciągłego bycia online. Dziś granice się zatarły – laptop i internet umożliwiają pracę z dowolnego miejsca o dowolnej porze, co ma plusy i minusy. Z jednej strony elastyczne godziny i home office to błogosławieństwo (kto nie lubi kodować w kapciach przy własnej kawie?). Z drugiej – wielu programistów przyznaje, że trudno odciąć się od pracy, bo Slack kusi powiadomieniami nawet wieczorem, a problemy produkcyjne potrafią wybić ze snu. Na szczęście coraz głośniej mówi się o dbaniu o równowagę – work-life balance stał się ważnym hasłem, podczas gdy w 1995 nikt go nie znał (wtedy “życie” i “praca” były naturalnie rozdzielone przez brak stałego internetu).

Rozwój i oczekiwania: Wymagania wobec programistów również uległy zmianie. Kiedyś wystarczyło, że znałeś solidnie jeden-dwa języki programowania i robiłeś swoje – technologie zmieniały się wolniej, więc to, czego nauczyłeś się na studiach lub kursach, wystarczało na lata. Dokształcanie się nie było aż tak częste jak dziś. Dziś branża pędzi błyskawicznie – co chwilę pojawia się nowy framework, biblioteka, język czy “buzzword”. Od programistów oczekuje się ciągłego uczenia i nadążania za trendami (inaczej łatwo wypaść z obiegu). Jeszcze 30 lat temu spokojne doczytywanie książek i artykułów od czasu do czasu było ok, teraz to absolutne minimum – żeby być na bieżąco, praktycznie non stop trzeba poszerzać wiedzę. Employerzy patrzą też na coś więcej niż tylko techniczne skille. W cenie są umiejętności miękkie: komunikacja, praca w zespole, prezentacja pomysłów. W latach 90. mało kto zwracał na to uwagę – mogłeś być cichym, zrzędliwym introwertykiem, byle kod działał. Obecnie od nawet junior developera oczekuje się, że dogada się z resztą teamu i klientem, a w razie potrzeby sam poszuka rozwiązań. Krótko mówiąc, rola programisty ewoluowała z samotnego rzemieślnika do członka drużyny i aktywnego ucznia na całe życie.

Technologie: komputery, kompilatory, narzędzia

Technologia pędzi naprzód, co widać szczególnie, gdy porównamy narzędzia pracy programisty z 1995 roku i obecne. Sprzęt, oprogramowanie, języki, edytory – wszystko zmieniło się nie do poznania.

Komputer i system operacyjny: W połowie lat 90. standardowy komputer deweloperski miał mocno ograniczone parametry według dzisiejszych standardów. Przykładowo procesor ~100 MHz i 8–16 MB RAM to było coś – nowy Pentium uchodził za demon prędkości, nad którego specyfikacją ślinka ciekła każdemu geekowi. Monitor CRT migał nam przed oczami, czasem wymagając solidnego uderzenia z boku, gdy obraz zaczynał drgać (typowa metoda “naprawcza” tamtych lat). Systemem operacyjnym najczęściej był Windows 3.1 lub świeżo wydany Windows 95 – który jednak potrafił się zawiesić w najmniej oczekiwanym momencie. Wielu programistów pracowało też w DOS-ie – czarny ekran, białe litery, żadnych fajerwerków graficznych. Dziś sprzęt jest wielokrotnie potężniejszy – procesory liczone w wielu gigahercach i rdzeniach, pamięć RAM w gigabajtach, ultraszybkie dyski SSD. Standardem jest praca na Windows 11, macOS lub Linux – wedle preferencji i wymagań projektu. Monitory są płaskie, lekkie, o oszałamiającej rozdzielczości, a zamiast patrzeć na zielone literki na czarnym tle, korzystamy z wygodnych interfejsów graficznych w wysokiej rozdzielczości (chyba że ktoś z uporem maniaka nadal używa trybu tekstowego 😉).

Języki programowania i kompilatory: Cofając się do 1995, zastajemy inny zestaw popularnych języków. Królowały C, C++, w zastosowaniach naukowych czy korporacyjnych często Fortran lub COBOL, a wśród hobbystów – Pascal. Java dopiero raczkowała (pojawiła się właśnie w 1995 r.), JavaScript stawiał pierwsze kroki w przeglądarce Netscape, a o Pythonie wiedzieli głównie akademicy. Pisanie kodu często oznaczało manualne zarządzanie pamięcią, wskazywanie wskaźnikami i optymalizację pod skromne moce obliczeniowe. Kompilatory były dość surowe – wiele działało w trybie tekstowym lub oferowało minimalistyczny interfejs. Jeśli miałeś szczęście, mogłeś korzystać z nowości tamtych czasów, jak Borland Delphi 1.0. Było to zintegrowane środowisko RAD wydane w 1995 roku, oferujące rewolucyjne wtedy udogodnienia: wbudowany debugger, wizualne komponenty do tworzenia interfejsów i narzędzia do projektowania baz danych. Kompilatory Borlanda słynęły z szybkości i były dostarczane na dyskietkach, a później płytach CD. W 1997 Microsoft zaprezentował światu pierwsze Visual Studio, które imponowało możliwościami – zawierało obsługę wielu języków (C++, Visual Basic i inne) i zajmowało kilka płyt CD (jedna płyta potrafiła zawierać samą dokumentację!). Mimo tych postępów, wielu rzeczy brakowało – programiści wciąż marzyli o wygodnych frameworkach, które załatwiłyby za nich część roboty. Większość kodu pisało się od zera, rozwiązując po raz kolejny te same problemy. Dziś sytuacja jest odwrotna: mamy frameworki i biblioteki właściwie do wszystkiego – od interfejsów webowych, przez logowanie, po uczenie maszynowe. Języki takie jak Python, JavaScript, C# czy Java dominują w nowych projektach, oferując bogate ekosystemy gotowych rozwiązań. Kompilatory stały się częścią rozbudowanych IDE, a wiele języków jest interpretowanych, co skraca cykl “napisz-skompiluj-uruchom”.

Edytory kodu i narzędzia deweloperskie: W 1995 roku edycja kodu odbywała się często w prostych edytorach tekstowych. VIM czy Emacs w środowiskach UNIX-owych, Edit w DOS-ie, ewentualnie edytory wbudowane w środowiska Borlanda – to były codzienne narzędzia. Kolorowanie składni? Luksus nie wszędzie dostępny. Podpowiadanie kodu? Prawie nie istniało – trzeba było pamiętać nazwy funkcji i parametry API (lub wertować dokumentację). Debugging odbywał się nierzadko metodą printów – dodawania w kodzie instrukcji wypisujących wartości zmiennych, bo interaktywne debugery dopiero raczkowały. Delphi co prawda miało debugger, ale wielu programistów C/C++ nadal korzystało z printf debugging albo analizowało komunikaty błędów i core dumpy. Współcześnie dysponujemy potężnymi IDE (zintegrowanymi środowiskami programistycznymi) jak Visual Studio Code, IntelliJ, Eclipse, Visual Studio 2022 i wiele innych. Te narzędzia kolorują składnię, podpowiadają kod w locie, wychwytują błędy jeszcze przed kompilacją, a debugowanie to przyjemność – stawiamy breakpointy, podglądamy zmienne, krokowo wykonujemy program. Do tego dochodzą narzędzia do testowania, profilery wydajności, systemy kontroli wersji (Git zastąpił nieformalne “kopiuj folder z dopiskiem old” z lat 90.). Dziś młody programista ma do dyspozycji arsenał darmowych narzędzi, o których kiedyś można było tylko pomarzyć. Nic dziwnego, że wielu weteranów patrzy na to z niedowierzaniem – “jak można tak łatwo mieć rzeczy, które nam zajmowały tygodnie konfiguracji?”.

Internet i wiedza: Osobnym rewolucyjnym czynnikiem jest dostęp do internetu. W 1995 roku, jeśli utknąłeś z problemem, ratunkiem były grube książki, ewentualnie pytanie kogoś bardziej doświadczonego (jeśli akurat siedział biurko obok) albo wysłanie pytania na grupę dyskusyjną oprogramistów – i czekanie dniami na odpowiedź. Dokumentacja była drukowana na papierze lub dołączana w postaci plików help, a firmy (jak Apple) sprzedawały całe tomiska manuali za niemałe pieniądze. Nic dziwnego, że wielu ówczesnych programistów miało mieszkania zawalone książkami i czasopismami o programowaniu. Zdobywanie wiedzy bywało wręcz sztuką i próbą cierpliwości. Dziś? Wszystko jest online. Masz problem – w kilka sekund znajdziesz odpowiedź na Stack Overflow albo tutorial na YouTube. Dokumentacja większości bibliotek jest dostępna w sieci za darmo. Kursy, blogi, webinary, konferencje – młody adept programowania ma wiedzę na wyciągnięcie ręki. To, co kiedyś wymagało przekopania się przez 500 stron książki, teraz często rozwiązuje jedno pytanie w Google. Starsi programiści wspominają, że kiedyś trzeba było mieć w sobie sporo heroizmu, by samodzielnie dotrzeć do potrzebnych informacji – dziś początkujący mają o niebo łatwiej (choć nadal potrzebna jest cierpliwość i chęć do nauki).

Web development: wczesny internet kontra współczesne technologie webowe

Osobną (i fascynującą) kwestią jest to, jak zmieniło się tworzenie stron internetowych od lat 90. Webdeveloper jako zawód właściwie nie istniał na początku lat 90. – bo nie było wielu stron do tworzenia. W 1995 roku internet dopiero raczkował, a firmy dopiero zaczynały zakładać swoje pierwsze witryny. Strony WWW były bardzo proste, głównie tekstowe, z kilkoma obrazkami (jeśli w ogóle) – trzeba było oszczędzać, bo łącza dial-up były wolne jak żółw i drogie. Układ stron opierał się na tabelach i ramkach, królował tag <font> do zmiany czcionek, a estetyka... cóż, dziś te strony nazwalibyśmy brzydkimi, ale wtedy były cudem techniki. Efekty specjalne zapewniały animowane gify (np. kultowy gif “Under Construction” na co drugiej stronie) i proste skrypty CGI na serwerze, które generowały dynamiczne treści (najczęściej w języku Perl). JavaScript pojawił się około 1995 roku, dając pierwsze możliwości dodania dynamiki po stronie przeglądarki (np. wyskakujące alerty), ale korzystano z niego ostrożnie – pierwsze implementacje JS bywały kapryśne i potrafiły zamrozić przeglądarkę. O CSS mało kto słyszał – style były w powijakach (CSS 1.0 zadebiutowało w 1996). Całą stronę tworzył zazwyczaj jeden człowiek, zwany webmasterem, który robił wszystko: od HTML-a, przez grafiki, po administrację serwerem. Taki spec od WWW musiał znać się na UNIX-ie, konfiguracji serwera Apache, rejestracji domeny i jeszcze samemu narysować przyciski w Photoshopie.

Dziś web development to ogromna branża, podzielona na wiele specjalizacji. Mamy frontendowców od interfejsu (którzy zajmują się HTML, CSS, JavaScriptem i pisaniem aplikacji w frameworkach typu React/Angular/Vue), osobno backendowców od logiki na serwerze (piszących np. w Node.js, Javie, .NET, Pythonie), do tego specjaliści od UX/UI (design), administratorzy i DevOps od infrastruktury, bazy danych, bezpieczeństwo, testerzy... Słowem, to co kiedyś ogarniał jeden webmaster, teraz rozbito na cały zespół ludzi o wąskich rolach. Tworzenie nowoczesnej aplikacji webowej jest znacznie bardziej złożone – standardem są architektury wielowarstwowe, aplikacje single-page, komunikacja z API, bazy NoSQL, chmura itd. Dawne proste HTML-e ewoluowały w bogate aplikacje internetowe, które muszą działać na różnych urządzeniach (monitor, tablet, smartfon) i obsługiwać tysiące użytkowników jednocześnie. W zamian użytkownicy dostają interaktywne, atrakcyjne wizualnie serwisy – trudno uwierzyć, że kiedyś w sieci dominowały szare strony z tekstem na białym tle. Dzisiejszy początkujący webdeveloper uczy się innego zestawu narzędzi: zamiast statycznego HTML 2.0 poznaje nowoczesny HTML5/CSS3, uczy się preprocesorów, bibliotek jak React, korzysta z gotowych stylów Bootstrap – innymi słowy, stoi na ramionach gigantów, którzy przez lata rozwijali te technologie.

Warto też wspomnieć, jak zmieniło się wdrażanie stron. W 1995 r. wrzucenie strony na serwer często oznaczało skopiowanie plików via FTP na fizyczny serwer (być może stojący gdzieś pod biurkiem w firmie). Starsi programiści z rozrzewnieniem wspominają czasy, gdy własny serwer stał obok biurka i cicho szumiał niczym domowy pupil – a kiedy coś się zepsuło, szło się do serwerowni (albo właśnie do tego kącika z serwerem) i samemu restartowało maszynę. Dziś mało kto trzyma serwery u siebie – wszystko wędruje do chmury. Aplikację webową wdraża się często jednym kliknięciem lub automatycznym CI/CD pipelinem na serwery AWS, Azure czy Google Cloud. Twórcy oprogramowania nie muszą już martwić się fizycznymi serwerami (choć potem martwią się rachunkami za chmurę...). Jeśli coś padnie, zwykło się mawiać pół żartem: „winna chmura, to nie nasz serwer”.

Podsumowując – wczesny web był prostszy, skromniejszy i tworzony przez garstkę zapaleńców, podczas gdy dzisiejszy web to skomplikowana maszyneria napędzana przez rzesze specjalistów i zaawansowane platformy. Mimo to, tamte pionierskie czasy miały swój urok: pełna prostota i wszechstronność webmastera kontra dzisiejszy nadmiar wszystkiego i podział ról.

Podsumowanie

Pierwszy dzień pracy programisty w 1995 roku i dziś różni prawie wszystko – od narzędzi i technologii, po kulturę pracy i oczekiwania. Dawniej młody koder musiał zmagać się z ograniczeniami sprzętu, brakiem łatwo dostępnej wiedzy i często samotnie torował sobie drogę w kodzie. Dziś początkujący mają do dyspozycji nieskończone zasoby wiedzy online, pomoc społeczności oraz wygodne narzędzia, które automatyzują wiele zadań. Jak obrazowo ujął to jeden z branżowych weteranów, programowanie przed erą internetu bywało „niczym balansowanie nad przepaścią ręcznie wpisywanego kodu, bez żadnego pomocnego frameworku”. Teraz stąpamy po stabilnych mostach zbudowanych przez poprzedników – wiele rzeczy jest prostszych i szybszych.

Czy to znaczy, że dzisiejsi programiści mają łatwiej? Pod wieloma względami tak – nie muszą np. samodzielnie wymyślać każdego algorytmu od zera, gdy rozwiązanie jest dwa kliknięcia dalej w sieci. Z drugiej strony tempo zmian wymaga od nich ciągłej nauki i dostosowywania się. Ale jedno pozostaje niezmienne: dreszczyk emocji pierwszego dnia. Niezależnie od epoki, każdy junior developer odczuwa mieszankę stresu i ekscytacji, poznając nowy kod, ludzi i zasady. Technologie się zmieniają, lecz pasja tworzenia i satysfakcja z działającego programu są ponadczasowe.

Drogi młody programisto – korzystaj z uroków współczesności (fast internet, Stack Overflow, darmowe IDE), ale pamiętaj z szacunkiem o tych, którzy zaczynali w czasach dyskietek i drukowanych manuali. Kto wie, może za kolejne 30 lat to Ty z nostalgią będziesz opowiadać nowicjuszom, jak to się kodowało w roku 2025? 😉